Snując zmierzch
Ta książka jest jak baśń. Nie projekt "Runaway", ani nie retelling "Mulan", ale baśń o łzach księżyca, śmiechu słońca, krwi gwiazd, o mistrzyni krawiectwa z magicznymi nożyczkami, która pragnęła uratować swój kraj, oraz czarodzieju o tysiącu imion, który pragnął uratować swoją ukochaną, swoją xitarę.
W "Snując zmierzch" znajdziemy mniej magii i słodyczy, a więcej ciężkich prób i wyzwań. Maia zamienia się w demona, traci zdolność odczuwania i wie, że pewnego dnia zatraci też siebie. Jednak zanim to się stanie, chciałby, by w świecie w którym żyje jej rodzina i ukochany Edan zapanował pokój, dlatego zamierza posłużyć się wszystkim co ma, by go osiągnąć. Nieważne, jaką sama poniesie cenę.
Maia Tamarin jest z jednej strony ogromnie bezinteresowną postacią, a z drugiej taką samolubną - bo gdy chodzi o jej bliskich, poświęci wszystko co ma, byle tylko oni nie musieli nic poświęcać. Czytanie o jej przemianie było bolesne. Obserwowanie, jak znika szansa jej i Edana na przyszłość. Maię można zaliczyć do grona silnych bohaterek, bo naprawdę nie brakuje jej odwagi.
No i nie zaprzeczę, że uwielbiam Edana. Czarodziej zdobył moje serce już na samym początku historii, gdy był jeszcze skryty i złośliwy, ale potem jego krzywy uśmiech i wewnętrzna dobroć naprawdę mnie oczarowały. Jest dobry, delikatny i miły, a do tego kocha Maię bezgranicznie i bez względu na wszystko.
Mimo wszystko fakt, że Maia traci panowanie nad sobą i kontrolę nad emocjami trochę wpływa na odbiór książki. Jej narracja robi się chłodniejsza i bardziej oziębła, nie wywołuje już tylu uśmiechów co poprzedni tom, ale wciąż wciąga.
I choć wydaje się, że Edana i Maię łączy czerwona nić przeznaczenia, ich historia nie jest prosta. Jest w niej też coś takiego magicznego, co naprawdę mnie oczarowało.
Komentarze
Prześlij komentarz