"Mister Impossible" - recenzja drugiego tomu trylogii "Śniący" Maggie Stiefvater

 "Mister Imposible"


"Mister Impossible" był dla mnie lekkim rozczarowaniem. Książkę czytało się przyjemnie, ale gdy już ją odkładałam zapominałam o niej. Nie mogłam się wciągnąć, mimo że mnie nie nudziła i tka długo na nią czekałam. Brakowało mi tu akcji, poczucia że dzieje się coś ważnego. 

W tym tomie rozwinięty został obraz Jordan, Declana i Matthew, pokazano nowe możliwości śnienia, gdy Hennesay i Ronan połączyli siły pod okiem Bryde'a, tajemniczego śniącego o którym szepczą wszędzie wokół. Ronan rozkwita podróżując wraz z Hennesey, ale ten wątek był dość tajemniczy i nie tak ekscytujący jak liczyłam. No i było tu zdecydowanie za mało Adama. Wiem, że nie jest to powieść o ekipie Ganseya, a o Lynchach, jednak Adam wydawał się mieć większą rolę w ich życiu. Szkoda mi, że praktycznie się nie pojawia.

Najbardziej zainteresował mnie wątek Declana i Jordan (bo Declan znajduje się w nowej dla niego sytuacji, a Jordan w końcu może być sobą, a nie jedną z wielu Hennesey), a jednocześnie próbują znaleźć sposób na ożywienie snów, które zasnęły po śmierci ich śniących. No i Matthew, który wciąż próbuje się uporać z tym, że jest tylko snem.  Czy w jego przepadku istnieje wolna wola, czy jego decyzje są jego własnymi, a może został tak "zaprogramowany", wyśniony tak a nie inaczej. 

Mam dylemat jak ocenić tą książkę. Z jednej strony, była poetycka i zabawna jak to zawsze bywa u Maggie Stiefvater; z drugiej, brakowało mi akcji, emocji. Końcówka była jednym wielkim zaskoczeniem, ale tu również nie czułam tego suspensu na który bym liczyła. W skali do dziesięciu, wacham się między 6 a 7, więc chyba 6,5/10 jest najodpowiedniejsze. Mam nadzieję, że gdy nadejdzie trzeci tom będzie lepiej ;)

Komentarze